W końcu północno tajskie plenery!
Musiałem(i chciałem) prawo jazdy zrobić na motor, początek urlopu był stacjonarny- Chiang Mai. Temat już załatwiony, więc czas na objazd. Okolice znam już względnie dobrze, ale nadal są nowe trasy. Cel taki czy inny, ale ogólnie chodzi o jazdę. W Chinach nadal nie mogę przekonać Chińczyków w swoim mieście, że mogę robić prawo jazdy na Chiny, więc pozostaje mi jazda po mieście na skuterze elektrycznym- zero przyjemności, a nerwów i frustracji cały pakiet. Było o tym na blogu przy okazji kolizji…
W Tajlandii jeżdżą jak jeżdżą, idealnie nie jest, ale zazwyczaj sygnalizują swoje zamiary/plany. W Chinach niespodzianka zawsze i wszędzie, przy okazji pozdrowienia dla chińskich taksówkarzy- jak zobaczy potencjalnego klienta to pozamiatane, tylko to się liczy…
No więc roadtrip:
Pobudka o nieprzyzwoitej, jak na urlop, godzinie- 7:30. Pochmurno, ale sorry- taki mamy klimat, pora deszczowa. Z rana zawsze chmury wiszą. Nie wygląda to tragicznie więc plan bez zmian, wycieczka miała być i będzie!
Śniadanie w 7/11, małe pakowanie, i robi się prawie 9. Wyjazd na obwodnicę, przegapiony zjazd, nawrót, tankowanie i jestem na trasie 118 w kierunku Phayao. Drogę znam dobrze, kilka razy już przerabiałem, ale nie narzekam. W płn. Tajlandii gdzie nie pojechać to jest sympatycznie, ładnie, zielono i kolorowo. Jeżdżąc odpoczywam, a od tego przecież jest urlop. W Chinach będę jeździć i tracić nerwy…
Ruch względnie mały, środa to dobry dzień, nie ma na trasie ‚weekendowców';)
Drogi w Tajlandii zachwalałem już wiele razy. Robię to po raz kolejny- jest dobrze. Oczywiście znajdziemy też dziurawce, ale trzeba odbić od głównych dróg…
Pogoda niepewna, chmury nadal wiszą, był nawet deszcz. Z deszczem tu jest tak że może walić 5minut, albo 5 godzin. Po 10 minutach przestaje, a ja na skuterze schnę w podobnym czasie. Jadymy dalej…
Ok południa melduję się w Phayao, wstępny plan był tu zostać na noc. Jadę do znajomych na kurę. Tak wiem, w Tajlandii powinno się jeść tajskie jedzenie…i pełna zgoda, jeśli lecisz przez pół świata, na 2-3tygodnie. Ja w Azji się zadomowiłem, nie zanosi się na powrót do Europy, a lot do Tajlandii to jak Hiszpania z Polski- więc z całym szacunkiem dla tajskiej kuchni….kotlet!;) Przynajmniej na prawdziwym grillu nie patelni tu robią. To co widać na zdjęciu to obiad za 79thb/8zł.
Po obiedzie jadę kilkaset metrów nad jezioro. Ładne, ale cudów nie ma, i też tu byłem już 2razy. Kawa nad wodą i myślenie co dalej. Plan był zostać w Phayao na noc, napić się Hong Thong’a nad wodą, ale jest dopiero 13ta…
Pogoda dyktuje tempo, i pogoda od zachodu kisi się, ale patrząc na wschód, mój kierunek, decyduję się kontynuować jazdę. Wschód wygląda ok…Dopijam kawę i jazda.
Decyzja była w pełni słuszna, za Phayao się przeczyściło. Widoki przednie, ale bez światła wypadałyby gorzej. Jest sucho, jest słońce, są plenery. O to właśnie chodzi w tajskich objazdach …
Droga jak widać….mucha nie siada.
Bliżej celu robi się kameralniej, droga idzie przez małe górki graniczące z Laosem, jest nawet kilka dziur!
Dojeżdżam do celu- Phu Chi Fa, 300km wykręcone, dupa boli, ale turysta zadowolony…
Zgodnie z wytycznymi od znajomego(pzdr) za spaniem rozglądam się przed sama wioską. Wybór pada na resort niżej:
Pytam ile, słyszę ‚pińcet’- biorę. Czy można było wytargować mniej? Być może tak, środek tygodnia, zero gości, a niedaleko inne ‚kwatiry’. Ja już się mniej targuję niż kiedyś, nie chodzi o to że mam miliony. Jestem na urlopie i normalna sprawa, że pieniądze lecą. Nigdy nie oczekuję, że zapłacę lokalną cenę. Płać tyle ile uważasz za sensowne. Prosty przepis na zepsucie sobie urlopu- szarpanie się o każde 5zł/thb/cny/etc…
Dziewczyny zawołały 500, ja się rozejrzałem i stwierdziłem że miejsce(i szczególnie widok) jest warte tej kwoty. Biorę i tyle.
Szybki podjazd do wioski na górę, piwko, kolacja i powrót zanim słońce zajdzie.
Mam piwko, mam ponad 1,5 godziny światła. Można delektować się widokami i zimnym Changiem.
Na koniec dnia zachód również całkiem przedni…
Dzień II:
Pobudka 5 rano. Obstawiałem, że nie dam rady, wyłączę budzi i tyle będzie. Zmusiłem się jednak wystawić głowę za okno o to wystarczyło. Taki widok działa lepiej niż najlepsza na świecie kawa. Zerwałem się z wyra bezproblemowo;) Główną atrakcją tu jest punkt widokowy na granicy z Laosem. Trzeba podjechać kilka kilometrów, odstawić skuter na parking i wdrapać się 760metrów na szczyt.
Podjechałem, zaparkowałem, się wdrapałem i…..dooooopa! Chmury. Szczyt zaliczony, ale niewiele więcej. Znajomy wspominał, że czekał godzinę. Czekam, czas mam, zimno nie jest…
Ludzi zero, znajomy miał tłumy. Są 2 potencjalne wytłumaczenia:
1) Tajowie sprawdzili prognozy i wszyscy oprócz mnie wiedzą że szanse na widoki są zerowe;)
2) znajomy, który miał spora grupę na szczycie podczas swojej wizyty tu był tu na weekend, ja mam środę, więc i frekwencja jest jaka jest…
Czekam….dla urozmaicenia przeszedłem się do Laosu, daleko nie było, 3metry…
Chmury, chmury i chmury…momentami coś się przeciera, ale to tylko sekundy między chmurami. Najlepszy widok jaki dostałem to ten niżej:
Po godzinie się poznałem. Zjeżdżam z punktu widokowego. Kilkaset metrów niżej różnica ogromna. Są chmury, ale nie wszędzie, widać, że zrobi się ładny dzień.
Ok 8:30 w wiosce się przeczyściło, ale punkt widokowy i cały szczyt nadal w chmurach. Dobrze zrobiłem nie czekając dłużej…
8:30 to doba godzina aby zacząć 2gi dzień jazdy…
Widoki po drodze, jak zwykle dobre!
Phu Chi Fa jest popularnym miejscem na wypady dla Tajów, Obcokrajowców podobno bardzo niewielu tu zagląda.
Powodem jest lokalizacja, mocno na uboczu, z dala od utartych szlaków Chiang Rai, Chiang Mai, Phayao, Pai. Transport też pewnie tylko lokalny wchodzi w grę, Hostele/guest house’y pewnie nie organizują tu samochodów.
Jak ktoś ma czas to polecam!
Najlepsza trasa ever!
Też ją robilismy i jeszcze raz bym chętnie zrobiła.
Enjoy!
Byliście w Phu Chi Fa? Czyli jednak trochę popularne wśród farangów jest hehe…
mieliście dobrą widoczność na punkcie widokowym?
pzdr